Dawno nie pisałam o swoim jedzeniu, wciąż z tych samych powodów…nudna dieta 🙂 Staram się utrzymywać umiarkowaną ketozę, chociaż jestem pewna, że więcej już mnie w niej nie ma niż jestem.
Przede wszystkim ciężko mi mocno ograniczać białko i ostatnio polubiłam za bardzo orzechy, więc ketoza jest bardziej cykliczna i szczerze mówiąc chyba mi to odpowiada. Oczywiście nie wiem na 100% jak to jest w moim ciele, bo nie mam jak tego mierzyć…
Staram się jeść ok 20% dziennych kalorii z białka, 10% z węglowodanów, a reszta to tłuszcze. Nie robię już bardzo dokładnych zestawień, jednak przez pierwszy miesiąc było to koniecznością abym miała orientację ile to właściwie jest jedzenia….
Dalej czuję się świetnie i mam tonę energii. Mój apetyt jest okiełznany chyba pierwszy raz w życiu i czuję się niesamowicie 'stabilnie’. Czasem mam dni, że nie mam ochoty jeść, czasem jem cały dzień – wszystko się bilansuje 🙂
Co zastanawiające jak dokładnie mierzyłam co i ile jem, to mniej więcej nie odbiegało to od mojej standardowej diety…jedyne co zmieniłam to ilość warzyw, co kalorycznie było minimalna zmianą. Tłuszczu jadłam podobnie…i co ciekawe nigdy nie byłam najedzona. Mimo takiej samej ilości białka i tłuszczu miałam wieczny apetyt i przeładowywałam posiłki warzywami. Ograniczenie warzyw pozwoliło mi zmniejszyć porcję i o dziwo poczuć większa satysfakcję z jedzenia. Proporcje mają znaczenie.
Z większych kwestii zaobserwowałam jeszcze totalną zmianę w odczuwaniu smaku. Słodkie stało się za słodkie, co w przypadku posiadacza słodkiego zęba jest dziwne. Papryka czy pomidory, które jadłam kilogramami nagle są mdlące. Więcej znaczących obserwacji brak.
Będę starała się powoli zwiększać ilość węglowodanów, zwłaszcza w okolicach okołotreningowych, coby wyniki polepszyć. Wróciłam do regularnego wysiłku, chociaż staram się robić dużo mniej niż kiedyś. Jest to max 20-30 min 4-5 razy w tygodniu. Efekty są świetne…nie lepsze niż podczas moich codziennych godzinnych sesji, ale na pewno nie gorsze 🙂
Zdarza mi się grzeszyć ostatnio bardziej niż zawsze…zwłaszcza orzechami, które znów zawitały do mojej diety. Przeważnie udaje mi się jakoś nie przesadzić, ale zdarzają się dni, że co kupione to zjedzone 🙂
Z mniej zdrowych grzechów mam ciągle na sumieniu gumy do żucia…na szczęście nawyk łatwy do oduczenia, bo przeważnie nie mam ich w domu.
Zmiany na wadze czy też w kompozycji ciała są…mam wrażenie, że nieco schudłam mimo identycznej podaży energetycznej. Nie jest to jednak wielka zmiana i nie była moim zamiarem. Żałuję, że nie mierzyłam się od jakiegoś czasu, bo ciężko mi teraz ocenić jakiekolwiek zmiany. Z wagą się dawno rozstałam 🙂
I to chyba tyle aktualizacji, następny wpis będzie już z pewnością mniej ketozowy i bardziej warzywny hehe…chociaż kto wie, jedzenie w ten sposób jest bardzo wygodne i może mi się spodoba za bardzo. Pierwszy raz od kilku lat mam wolne od wiecznego gotowanie, przygotowywania, zakupów non stop i planowania wszystkiego 😉 Przydała mi się taka emocjonalna wolność od jedzenia.
1) rostbef wołowy, gotowany kalafior,duża łyżka oleju kokosowego, garść pistacji
2) wątróbka drobiowa duszona z cebulą, awokado, papryka, miseczka płatków kokosa
3) rosół, omlet z 3 jaj na smalcu gęsim, ogórki kiszone, dużo kremu kokosowego, orzech brazylijski, kilka migdałów
A teraz coś na jesienne kucharzenie….w sieci pojawiło się multum przepisów z dynią w rolo głównej, więc postanowiłam kilka z nich przekazać dalej 🙂 Nie będę ich przepisywała czy tłumaczyła, jakby ktoś miał problem ze zrozumieniem to piszcie, na pewno ja lub inne osoby coś wymyślą 🙂
Przepisy są mniej lub bardziej paleo, ale każdy z nich oparty jest na prawdziwych pełnych i naturalnych produktach. Niektóre opcje polecam traktować bardziej jako deser niż posiłek 🙂
I mały bonus…post z innego bloga. Co można zrobić z olejem kokosowym? Nie każdy przepis mi się podoba, ale na pewno Wam się spodobają te propozycje 🙂